Właśnie otwarto jarmark
na schodach do bramy starej kamienicy
odarty wreszcie z próżności
Kłócą się o swe stołki pijani anieli
Czują
jak podana w kroplówce z plastiku wódka
sączy strach przed kolejną zimą
wprost w krwiobieg
Wiedzą
trzeba przetrwać mróz
lecz teraz anieli odcinają ostatnie kupony babiego lata
zawieszeni w idiotycznej kłótni
której dali się uwieść do ostatka
Znają się wszak na kupczeniu
na wszystkie znane sposoby
by pół litra chleba połamać między siebie
sprawiedliwie
Od zimnych schodów można dostać wilka
a nie czas jeszcze spotykać się w piekle
Jeśli będą mieć trochę fartu
w swoim zamkniętym ekosystemie
puszki się zgniecie burząc czyjeś jurto
butelki zaniesie i sprzeda
gdzie przyjmą
więc aniołom nie aż tak bardzo wadzi ich upadek
Jarmark ślimaków bez ślimacznic w uszach
śmierdzący uryną Eden żebrzący o grosze
nie uwierzy w aniołów nawrócenie
bo wierzy w pół litra chleba
po polsku przełamanego na pół
choć spóźnialskich zostawiono samym sobie
bez dodatkowego talerza
Nikt ich śladów nie zliczy
nie pogniecie z polską dokładnością
przy upadłych aniołach
szybko nauczysz się nie tęsknić do nieba
Ja też widzę z balkonu ślad wyschniętego śluzu
po moim wczorajszym pełzaniu