spacer na koniec świata
gdzie subtelność wyrasta
z każdą wypełnioną chwilą
iść milczącym
wąską ścieżką w kwiatach
wystarcza by odpłynąć
za rogiem niebo błękit
po liściach kropli do rzeki
w pajęczej bieli splata
szelest soczystej zieleni
stać milczącym
żeby z oczu radość wycisnąć
na krawędzie źrenic
a potem sarnim skokiem
światło pozbierać z kamieni
na drugim brzegu spocząć
w cieniu śpiących gałęzi
usnąć milczącym
i przesiąkając zapachem traw
wcierać wilgoć z mglistej oddali
czasem zerkać na chmury
i tańczące w nich ptaki
zgadywać wiek drzew
licząc liście opadłe ze snami
wstać milczącym
wiedząc że z naprzeciwka
nadchodzi piękność wyższa
z mocą czarnoksiężnika
tą boskość która wnika
między atomy męskości
a słodycz kobiecej urody
darem milczącym
za usta wyrosłe wśród malin
włosy rozwiane zapach skroni
czymże jest spokój natury
i strach ukuty w piorunach
kiedy ścieżka wąska zanika
a jawi się światłość całunu
milczeniem
dusza w duszę się zrasta
po wieczność końca świata