Idę dalej. Chcę przemknąć niezauważona. Modlę się w myślach, by nie spotkać nikogo znajomego. Przechodzę przez zlodowaciałą jezdnię. Jest mi zimno. Chociaż nie wiem, czy to nie przez moje zamarznięte serce.
Zbliżam się do celu.
Może zawrócić?- szepcze głos sumienia.
Za plecami czuję ogromne stężenie promilów. Jakiś bezdomny, prosi mnie o drobne. Zbywam go, ale tak naprawdę mu dziękuję... Pomógł mi podjąć decyzję. Dać szansę, na lepsze życie. Zostaję sama.
Jest... szklane oknienko, od którego bije spokój i ciepło. Rozglądam się, czy ktoś nie idzie. Otwieram. Czuję, jak ktoś wyrywa mi serce. Z sadyzmem, z niewypowiedzianym okrucieństwem. Czule całuję, ostatni raz. Głaszczę. Każda sekunda, potęguje mój ból. Zostawiam go. Oddaję, mój malutki skrawek nieba.
Odchodzę ze swoją bezsilnością i rozpaczą. Miotam się. Pragnę zawrócić. Podbiegam do okna...
Pustka. Za późno. Ktoś dostał nowe życie. A ja, przestałam istnieć...