Nagle czuję drętwienie, oblewa mnie pot. Puls przypomina tętent szalonych koni. Popłoch na sali. Ludzie w białych kitlach krążą nerwowo. Odpływam... Wszystko staje się zamazane, jak za brudną szybą. Anestezjolog coś do mnie mówi. Nie rozumiem. Nie widzę jego twarzy. Maska, tlen.
Uchodzi ze mnie życie. Wszystko oddala się od źrenicy i wydaje odległe, niedoścignione. Nie czuję strachu, paniki. Jestem tylko rozczarowana, że już... że tak szybko.
Koniec? A to nowe życie? Jak osamotniona przystań. Nie mam siły walczyć. Choć wiem, że muszę! Słabnę, ale próbuję otworzyć oczy. Ciemność. Za otwartymi oczami czeka na mnie tylko głęboka czerń. Bez światła.
- Mamy ją! - na te słowa, uchylam delikatnie powieki.
Jednak jestem. Istnieję. Widocznie mam jeszcze coś do zrobienia. Kątem oka, widzę maleńką cząstkę siebie. Cudowne uczucie. Cisza na sali. Słyszę tylko łzę, która spływa mi po policzku.