wypełnia szklankę i zapach herbaty
mignięciem oka przenika źrenice
przepływa przez duszę
w niej kwitnie obficie
a życie nabiera piękna
oczy przyzwyczajając do zmroku
krok po kroku nadchodzi spokoju
gdzieś w kącie
słychać ciche psa sapanie
może to senna jawa o wielkiej kości
a może o pachnącej kiełbasie
i czasie
kiedy patyk stał się sednem radości
ćmy nie tłuką skrzydeł o lampy
światła pogaszone
w oknach jedynie migoczące gwiazdy
i firana utkana z koronek
to świeże powietrze co płuca wypełnia
ta pełnia
po której spać nie można
a jedynie lunatykować po bezdrożach
tu na strychu
myszy kotom języki wytykają
a one leniwie zobojętniałe
senne piją mleko
wtulone w ciepłe siano
taka natura widać
by pazury chować kiedy nocna cisza
zamilkło wszystko
trawy przestały falować
drzewa pociemniałe idą drogą
przede mną ścieżka wąska wypina kamienie
omijam je
dotykam
są jeszcze ciepłe
sarny w oddali stoją za pasieką
zapatrzone w przestworza czekają
na melodię graną przez echo
goniące nad plochliwą rzeką
tu przystanę
mógłbym klasnąć
do życia je przywrócić
lecz ja tylko patrzę
w raz z nimi
na mgłę która zaczyna się budzić
a konie galopem do snu pędzą
głowy zwieszając
przeżuwają resztkę wrażeń
pewnie marzą o wielkiej gonitwie
przez prerie porośnięte ziarnem
nie kładą się jeszcze
czuwają pokryte niebem
bezpieczne
i moje to szczęście
że w tym wszystkim
jestem
choć malutkim fragmentem