w czasach kiedy wyśniłem doznania
bezszelestna melancholia
maską sobotniej nocy utrwaliła nałóg w dniu zachwytu
o marzeniach z oceanu apokalips
wartościami platonicznych pragnień
wyznaczając granicę nierozłączności
teraz patrzę jak zasypiasz
nigdy więcej nie czuje szumu pszenicznych
zbóż w których chabry kołyszą niepewność
smakiem rozchylonych pieszczot
wybacz mi niedoskonałość
z podziwem nie rozumiem kwitnących sadów
czerwone płatki są takie białe
zakwitasz zanim jeszcze pragnę zrywać
smakując nasze kompromisy
niczym poprzecznie skompletowany
oblężony tułacz ułożony w ramionach na balkonie
niedomkniętym nocą
nostalgią z górnej półki czekający na niezniszczalne