przez świt
układam firanki w oknie
mozaiki z okrucieństwa cienia
na chwilę jeszcze
choć za chwilę
błagam
by światło zamilkło
przez świt się budzę
przez świt zasypiam
mrok chroni oczy przed dniem
dzień przed mrokiem
przez świt się budzę
przez świt
podszepty myśli nie dają się zagłuszyć
unieruchamiam oba kolana podłogą
i dziwne szepty wydobywam przez usta
zanoszące się kakofonicznym śmiechem
spytałabym siebie gdybym znała ten dialekt
przez świt się budzę
przez świt
jakbym nagle stała się ptakiem
który śpiew swój kończy nad ranem
zaczyna nad ranem