po gorącej kąpieli
ubrana piany zapachem
tulisz
w nagość pościeli
garstkę kropel
ocalałych
przed moimi ustami
widziałem
przez szczelinę powieki
jak zasypiałaś
powoli
rzęsy opuszczając
zamykałaś
dzień powszedni
teatrem jednego błazna
dłoń wyciągnąłem
za późno
spokojnie oddychałaś
krążąc
gdzieś poza pokojem
podczerwienią
śledziłem każdy ślad
na niedoschniętej podłodze
na próżno
zadufane amory
wyszły z obrazów
skacząc po fałdach prześcieradła
śmiały się wytykając palcami
szydziły
że to niby na niby
ta cała parada
a ja
mała maskarada
odziana potulnością
próbowałem jedynie liczyć
owce i słowa
łańcuchy kolorowe
bez początku
i końca