popękane kolory
rozciągnięte na wyschniętych żyłach
dopity zapach
i zapomnienie pod warstwą kurzu
dzban spada
okruchy kaleczą ziemię
na drewnianej podłodze bezpiecznie
kiedy leżę
wciśnięty w szczeliny
przesiąkanie
wschodem nagrzana
wilgotnieje od strony zachodu
milczy wsłuchana w północny mech
przed południem ma narodzić się nowa
zmiennokształtna twarz
przeistoczenie
otwarte okno
wpuściło zieloną łąkę
rozsiadła się między źrenicami
na śniadanie podano kwiaty
ze szczyptą zielonego ogrodu
rozpoczęta wiosna
odziała piórami ptaki
splątane młodziutkie odrosty
na starych konarach
coś narodzone z niczego
wybacza
gdy wiatr na kolanach
przeprasza za jesienną euforię
połamane drzewa
odczuwalność
coraz cieplej za dnia
łatwiej patrzeć w słońce
grzebiąc pod gwiazdami
pamięć i zmarznięte dłonie
złapałem jedną
spadła
gdy brzozą naginałem gałęzie
to z nich
powstał piękny dom
w biało-czarnym ornamencie
imaginacja
zaprosiłem elfy
miały postać biedronek
chodziły na opuszkach palców
czasem ześlizgiwały kropki
po rozpuszczonych włosach
jedna z nich
przysiadła na czubku nosa
wtedy
po raz pierwszy pocałowałem
zdziwiona
przebudziła mnie ze snu