kwiat malwy i modlitwa kolorami jesieni
naturalna prawda istnienia
która potrafi obłaskawić kamienie
miała na imię Bóg
błękitem pełna ptaków
nie potrafiłem jej się oprzeć
tkając bliskość oknami na północ
nawlekała korale blaskiem poranków
nocne wędrówki bezdenna toń
pamiętam pierwszy pocałunek
oczami mówiłaś weź ten chleb
jadłem nie mogąc się nasycić
...
pokręciłaś się po kuchni
wzrok zapomnienia kształtował słomiane
wartości połamane skrzydła
tyle zostało po upadku
pod gołym niebem podróż do raju
kontuzja przebudzeń na dwa światy
w ciemnościach nocy
pełne zamyśleń nad pustką
ostatnio chodzę jakiś smutny
kiedyś byłaś moją żoną