wiersze pisane koślawą stalówką
łakomstwo skrzydeł pełne wersów
cichym rozmiarem piękna
ubrane w ptaki zanim pęknie horyzont
wypełniony słowami po brzegi
pełen spotkań na granicy lustra
usiłuję zgłębić uroki pozarzeczywiste
nieobojętny na na pół etatu
drwię sobie z dróg jakie pozostały do przejścia
spoglądam na niepokorne stopy
tęcza się pali na podłodze
samotność chowa głowę pod krzesłem
na wypadek czasu kiedy zaparują szyby w oknach
pod dywanem schowałem kilka kamieni
czytana ze zdjęć
patrzysz tak bardzo błękitem
twoje oczy mnie znają
na firmamencie nieba o spojrzeniu jutra
abstrakcyjna sfera o nieokreślonym promieniu
zatacza coraz szerzej
krąg któremu nie potrafię się oprzeć
zdominowany za zamkniętymi powiekami
tworzę obraz pamiętający nasze grzechy
na kamieniach ukrytych pod dywanem
wiersze rodzą się kiedy zechcą
rozbrykane_
wlatują przez komin pełne światłocieni
piękne i jedyne takie
niepowtarzalne rozbiegają się w różnych kierunkach
na szybach zaparowanych od ciebie
pisząc zbieżność perspektyw koślawą stalówką
kiedy jesteś jak one
nie wiem jak to się mogło stać