rozpakowane przyzwyczajenia
resztkę makaronu z wczorajszej kolacji
puste miejsce przy stole
z odciśniętym dnem filiżanki
doniczkę nasączoną nadmiarem rozmowy
kapiący kran i tusz do oczu
wtarty w chusteczki
szukając w łazience
znalazłem wyziębionym ręcznik
tuż przy lustrze zamazanym oddechem
pełnym linii papilarnych
krążących jak komety
wśród perfum
wszędzie
biegłem wzrokiem
nie mogąc się zatrzymać
rzucony szlafrok tuli róg podłogi
resztki włosów po ściętej grzywce
zbieram do koperty
wakacyjne przebywania ozdobiły pokój
na górnej półce malutka wieża Eiffla
piramida z Egiptu
rok temu wyniesiona
wróciła
stoi teraz przy widokówce Berlina
ocierając matrioszki
nienagannie poukładane
w nieładzie
wszystko grozi wspomnieniem
jak wielki obraz z puzzli
wiszący nad łóżkiem
dusi
w kolorze którym się kłóciliśmy
i kochaliśmy
cienie
nic więcej
przedpokój pusty
judasz patrzy zadowolony
z jednej strony coś malej
z drugiej
klucz powiększony o miejsce
gdzie kiedyś wisiały damskie płaszcze
przy dziwach głuchy dzwonek
cisza którą głaszcę
podpiera głowę
idę aleją
naszych parunastu lat
mijam czas
pierwszy raz za rękę trzymając powietrze
wszystkich pór roku
spakowaną torbę
kieszenie pełne minut
żegnaj
i wybacz
że wychodząc
zapomniałem wrócić