ufne w żaby rozrechotane ponad trawy
gdzie czterolistną nie zawsze życie
kończy się lub zaczyna wygłodzeni o rzeczach
nie całkiem widzialni zatrzymujemy czas pod choinkę
poezji w prezencie wśród wolnych owadów
uprowadzeni w kokardki podarunkami do szaleństwa
niebo nieskazitelnie czyste odmienia chmury
przez przypadki twoje piersi uciekają na drzewa
a z tego właśnie biorą się liście
twoje najbardziej kiedy mnie nie wypada
bez wspomnień pomijać przemyśleń o pogodzie
bo masz w sobie aurę wystarczające by wskrzesić
apetyt_
kwiecista ponad normę ogarniasz nektar
robisz to specjalnie z zapachem piekła za pan brat
pełna uśmiechów na łące obfitej w żaby
rodząc bociany warte grzechu