Janek struchlał nogi źdźbła trawy
nie wie czy powinien uciekać
czy z pokorą na los nieznany
w pół martwym ze strachu czekać
widmo to choć ludzka powłoka
fakt kiedyś kochał wielce
przecudowne było dziewczę
lecz bies ze złego lasu dał więcej
ona oddała mu duszę i ciało
znikła wieczoru pewnego
gdy we wsi wybijała północ
coś w lesie działo się dziwnego
wiatr drzewa giął niczym zapałki
zwierzyna spłoszona pędziła
księżyc pełnią niebo zakrywał
nie czystą płonącą jak krew w żyłach
dwa dni i dwie noce dzwony waliły
ludzie grzechy spowiadali
myśląc że to koniec świata
że niebo z piekłem na ziemię się wali
nikt w amoku panny nie szukał
prócz Janka kochającego
daremnie bo jakże mógłby
skoro ona ślub brała u boku innego
pełnia minęła i świat poczuł ulgę
w trzeciego świetle poranka
drogą do wsi szła półnaga
panna imieniem Świtezianka
...