w kajdanach trwogi przykuty
znów oczy wbija w jej oczy
już nie kochaniem a chęcią pokuty
martwe ciało leży nad nią zmora
poszarpane szczępy szaty
ociekają torfu smrodem
idzie do Janka ukochana z przed laty
młodzieniec nóż do ręki bierze
kroki kierując w stronę ognia
po rozpalone drwa sięga
a za nim powłóczy nogami ona
zbyt słaby uścisk ogień upuszcza
rosną szaleńcze płomienie
czarny dym wpycha się w usta
Janek do drzwi czy prędzej biegnie
zjawa zbyt wolna ściana ognia tężeje
krzyk z przyzby uszy zatyka
drzwi rygluje młodzieniec
w oknie widząc pannę jak znika
przez noc ogień chłostał chatę
z lasu rozpaczliwe wycie
to wilki płaczą za panną
przeklinając młodzieńca życie
a on stoi wpatrzony w zgliszcza
strach znikał z ciemnością
dwie kochanki tam leżą
pochowane w popiele miłością