na coś co może się przydarzyć
szaremu człowiekowi który marzy
wydeptując w chodniku ślady
zagubionych miejsc miasta
jak zapomniane imiona i daty
wyławiają skojarzenia
perły z dna minionego czasu
ilekroć wyłania się ciemność
wychodzą za każdego rogu
postacie których kroków nie słychać
na końcu miasta stoi pomnik
wśród wyblakłego światła cieni
jak zwyczajnie bez zmartwień
kamienne wznosi do góry oczy
nieczęsto ktoś tu przechodzi
za banalnie brzmi wśród ludzi
historia co kołem się toczy
stukając podkowami w przeszłość
by otworzyła bramy tajemnic
siadam naprzeciw i patrzę
próbując nawiązać rozmowę
może od sfer astralnych zacznę
wszak niebo gwiazdami płonie
przerwać milczenie jednym słowem
nie jest proste ani kolorowe
stare zdjęcia i teraźniejszość
mają niebo jednakowe
tylko ziemia piachem kiedyś pachnąca
betonem przytula kwiaty
jakże wytłumaczę zaszłe zmiany
tym co zza świtu spoglądają
znam to uczucie jakby moje
na wskroś przeszywa duszę
zamknięty pokój nie te klucze
okno z widokiem na obłęd
na stole rozlany świeży wosk
wróżby zawsze niespełnione
kiedyś wiara dzisiaj los
nic nie zostaje takie samo
co zostawimy wracając do Boga
zamieńmy się na jakiś czas
ty tu usiądziesz ja postoję
opowiesz co robisz od tylu lat
kiedy przebywasz samotnie
czując bijące serce kamienia
i ludzkie zimne spojrzenia
na wszystko czym było twoje życie
zobacz zmienia się świat
gubiąc po drodze własne tradycje
przysiadł się ramieniem objął
jak przyjaciela znanego latami
z oczu płynęła ta stara mądrość
która za wcześnie zawsze odchodzi
przez chwilę milczał zamyślony
jakby szukał dalekiej przeszłości
którą zostawił na kartach historii
oddając w zamian dni radości
rzekł
…„ Wolę łagodne światło szarych dni
niż gwałtowne kontrasty słońca.”
i odszedł w cichą noc
noc zaspanego miasta