kładę się na podłodze
biegunem w poszukiwaniu boga
zdrapaną duszą w kierunku fal
meduzy są takie piękne
potem przesypuję piasek
z dłoni w rękę
ostrym bajdewindem
łapię szwadrony dźwięków
w pudełko zapałek
kolorem nocy aż po zachody
szumisz mi w głowie jak cholera
wodą dylematami rozkoszą
taka po horyzont pełna nas
szatkujesz aluzje prosto z piany
a ja pijany w gwiazdy
tobą zbieram bursztyny
nie umiem godzić się z myślami
nie śpij już proszę wstań
wdycham powietrze z twoich płuc
rześkie jak nigdy