Plątały się kwiaty nań z trawą zawile.
Rósł tam też mak bądź chaber, jak kto woli,
Mierząc się wzrostem do najbliższej topoli.
I rósł, i trwonił siły swe w łodydze,
Nikt wyższy od niego – „Nikogo się nie wstydzę!”
I topola poczęła – pewno dla zabawy,
Cieniem słońce mu skradać – a może z obawy?
Tak walcząc kwiat z drzewem przez miesiąc niestrudzenie,
Począł w korzeniach odczuwać zmęczenie.
A niebo chmurami zdradzało się w znużeniu,
Okładając go wichrem, deszczami i kryjąc go w cieniu.
Wtem wrześniowym rankiem ostatni raz zawołał dumnie,
‘’Kiedyś cię przerosnę’’ I łamiąc się w pół sam poległ w trumnie.
Drzewo żałobnie liście zrzucać poczyniło,
‘’Czemuś zabrała życie kwiatu i dziewczę mogiło?’’
A gleba otwarła się w ciszy, chłonąc resztę życia,
I zamknęła się by następne odebrać z ukrycia.
Dawid Głodek
http://remotiusrex.blogspot.com/