Za zasłoną, na której Stwórca, wplótł świecące punkty, czułam się pewnie. Czułam się sobą. Nie musiałam widywać swojego odbicia, w każdej sklepowej szybie. Nie musiałam ukrywać się przed sokolim okiem przechodniów. Żyłam. Tak po prostu. Po 22.00 zaczynał się mój czas. Tańczyłam, czytałam, siedziałam na tarasie pijąc gorącą czekoladę, przebierałam się, malowałam usta na czerwono... Byłam, jak każda zwykła dziewczyna, która zaczyna życie. Która chce się komuś podobać.
Pragnęłam tego, jaki niczego innego na świecie. Chciałam obudzić się rano, poczuć znajomy, męski oddech na ramieniu. Poczuć bliskość. Być kochaną. Jednak, to były tylko marzenia, które ośmielałam się snuć zawsze nocą. A rankiem, zamiast wtulać się w ukochane ciało... zaczynałam swoją wegetację. Bez szczypty nadziei, powtarzając te same czynności. Bez promienia radości, który dałby mi siłę.
(…)
A było tak blisko. Do spełnienia marzeń. Do szczęścia. Ocierałam łzy, zawsze kiedy myślałam o Patryku. O moim ukochanym. O jego granatowych oczach, ciepłym jak wiosenne słońce głosie. O naszych planach. Nie! Nie mogłam i nie chciałam rozpamiętywać tego koszmaru... Impreza do późna. Wypadek. Śmierć.
Kocham noc, choć ta, zabrała mi wszystko. Bo przecież wtedy, ostatni raz byliśmy razem. Zakochani. Zachłyśnięci życiem... Płaczę, bo nadal kocham. Ciągle tęsknię. Chyba już tak zostanie. Po Patryku, zostały najpiękniejsze wspomnienia. Najbarwniejsze obrazy. Tylko wielka blizna na twarzy, przypomina mi o moim rozszarpanym na kawałki sercu. Może kiedyś. Może się pozbieram. Ale nigdy nie zapomnę.