wtedy kiedy trumny
są gotowe do spożycia
wciągając przez słomkę życia
koktajle
omijamy byt
niech lżejsze żołądki
dopomogą
odciążając ramiona
tych co niosą zmęczenie
palących się świec
te skrawki drwa przyjaciół
co pod paznokciami
ropieją
i w oczodołach
gromadzą jeziora łez
niech zamilkną
końcem nieochrzczonych słów
a czas zaszyje rany
żeby móc swobodnym krokiem
z budzikiem na ręku
o piątej rano odmówić mantrę
i obudzić dzwony kościelnych wież
dla mnie
wniebowciśnięcie to sen
który docenię jedynie po śmierci
wpadając w dół półtora metra
i czując jak garścią piachu
zasypuje się błękit
którego wpatrzenie
zabiorę w ciemność