barwą betonu przelewa się w miasto
uśpione domy oddychają kominami
leniwie wynurza się zza rogu światło
pierwsze ptaki rozbudzają drzewa
rozdrapując z liści żółtą poświatę
spływają po pniu ołowiane krople
strącając przymarznięte ślimaki
gnijące plamy wypalają chodniki
w kałużach pienią się zdeptane kasztany
zawilgotniałe ławki obsiadłe cieniami
z kamieniami toczą niemą rozmowę
wracam od ciebie po nieprzespanej nocy
przesiąknięty zimnym porankiem
wiatr w oczach miesza tęsknotę
rozkurcza zaciśnięte w pięść palce
…
przeminął dzień w pamięci otwarty
znów patrzę w jesienne przestworza
jak rankiem kłębią się mgliste obłędy
skapując z rynien na idące twarze
niedługo sople zamienią rwącą rzekę
rozczepiając światła pryzmatem
bielą pokryją przewężone ścieżki
rozłożą płótna do zamalowania
już tylko przeloty bez gwaru i śpiewu
ciemne plamy niknące w grobach
nad sterczącymi kikutami kwiatów
wracają do gniazd obrosłych w płomienie
idę do ciebie po długim niebyciu
przesiąknięty zimnym wieczorem
wiatr w oczach miesza szarości
przeczesując włosy na zamyślonej głowie
...listopadowe cmentarze pachną najmocniej