trzymające kubek zalany listopadem
złote opary nacierające usta
nasiąknięte jesiennymi barwami czerwieni
szkliste
i jakże przejrzyste jeziorną tonią
szeroko otwarte źrenice
rzęsy trzcinowiskiem
zaporą od wiatru
niosącego spłoszone liście
nad tobą złoty rogal
zahaczając o róg pościeli
rozsypuje okruchy między piersiami
opuszkami ustom podajesz
zanurzając smaki w siwej przestrzeni
mgły
chłodem godzin wczesnych
rozgrzewasz palce na krawędziach ciała
pierzem oszroniona w nagim puchu
wyciągasz ramiona
prężąc się jak pieszczony kot...
...malowałem obraz
zapatrzony w płomienie
oczekując porannego słońca
istoto mych myśli
nad którą nie mogę się nadziwić istnienia
jestem w potrzasku
z którego nie chcę się wydostać
a ty zwyczajnie
czytałaś mnie w dół schodząc po schodach
podeszłaś bliżej
przytuliłaś
oczy zakryłaś
i poprosiłaś żebym zaniósł na rękach
żeby stopą
nie dłużyła się droga do poddaszy nieba
z którego uciekłaś
za moim głosem