o rzeczach banalnych i oczywistych
jesteśmy we dwoje zupełnie nadzy
takie ludzkie nadzieje siedzące przy gorącym piecu
coś w nas topnieje
to przyzwyczajenia zarażone czasem
w zamachu kołem doświadczenia
pozornie słodkim
na końcach języków zdrętwiałych od chili
jest coś jeszcze
to chleb
rośnie
nim nakarmimy nasze dzieci
w przygarbionych zdjęciach na bujanym fotelu
wśród kwiatów i pajęczyny
trudno wypowiedzieć
jeszcze trudniej zrozumieć człowieka
potrafi zabić albo obdarzyć pierwotnym słowem
czyż nie jest przyjemniej kiedy się nie kłócimy
a rzucanie przymiotnikami między rzeczowniki
zanika
jak ucieczka wzrokiem
kłamcy przemilczającego prawdę
po co ?
nosić stare szaty kiedy nowe wiszą tuż nieopodal
niech wstanie słońce które nie zaśnie
przecież nie wierzymy że istnieje koniec
i niech tak zostanie
czary nie prysną kiedy o nie zadbamy
powiedz
jak pokazać innym że można żyć uczciwie
w chwili kiedy musimy się chować przed światem
ludzkie wytyki bolą niezasadnie głęboko
półprawdą kąsają
a ja po nadgarstku tyczę drogę do nieba
odgarniam włosy i widzę uległość uczuć
ma taką siłę w powiększonych źrenicach
szczero-niebieskich otwartych na oścież
okna i ptaki
synonimy wolności
łączą je oczy
chodźmy się kochać niebanalnie
bo nie wytrzymam słuchając twojego głosu
koleją rzeczy jedziemy razem
i razem wysiądźmy na stacji
masz taki uśmiech wpadający w dołki
z rozsądku nie może być miłości
ze szczerości naradza się wszystko
jutro będziemy daleko
obiecuję
że za siedmioma górami za siódmą rzeką
będzie jak w bajce
w której wszystko może się zdarzyć
uwielbiam jak szepczesz kiedy inni krzyczą