Kiedy ostatni raz się modlił, nie wierzył już w Boga. W nic nie wierzył.
Potrzebował sięgnąć dna, aby móc się od niego odbić. Punkt odniesienia. Tego potrzebował zawsze. Teraz nie składał rąk do pacierza ani nie klękał, ale modlił się. Gdzieś wewnątrz siebie rozmawiał. Nie nazywał go już Bogiem. Ale znów czuł, że jest coś więcej, niż tylko fizyczna rzeczywistość. Zwłaszcza po ostatnich przeżyciach.
Przeklinał zmysł obserwacji, jakim obdarzyła go natura. Od dziecka widział i czuł więcej niż inni. Teraz przywiodło go to do tego punktu. Ale rozumiał podświadomie, że to również czemuś służy. W ostatnich miesiącach zaczął dostrzegać bardzo mocno tę prawidłowość. To, że wszystko ma jakiś cel. I wszystko jest nieuniknionym następstwem czegoś. Jakby wszystkie rzeczy, ludzie i ich decyzje, łączyły się ze sobą. Również on sam. Jego wiara i późniejszy jej brak. I odnalezienie jej na nowo, ale w zupełnie innej formie. Czystszej. Wypływającej z samego środka jego istoty. To było jak złapanie drugiego oddechu. Spokój i dystans. I to też działo się nie bez przyczyny. Jak by czas, w którym odnalazł tę równowagę, celowo splatał się z ostatnimi wydarzeniami. Przywykł do śmierci. Do jej widoku i zapachu. Umiał to sobie poukładać. Tym razem jednak sięgnęło to głęboko w jego wnętrze. Przez jakiś czas wzbraniał się przed zrozumieniem tego co widział. Ale w końcu musiał to do siebie dopuścić. Nie żyjący przyjaciel ze służb, czasem opowiadał mu o eksperymentach armii, trwających nieprzerwanie od czasów drugiej wojny. Genetyka, nauka dająca nadzieję na lepsze życie ludzkości, dawno zboczyła ze światłych i słusznych torów. Powróciła do niechlubnych, mrocznych korzeni. Wszystko znów zaczęło się kręcić wokół armii i jej potrzeb. Wychodząc na podjazd, omiótł wzrokiem ulicę. Blade światło latarni łamało sylwetki drzew. Wszystko zdawało się go osaczać. Kiedy tylko przekręcił kluczyk, uczucie minęło. Matowy pomruk silnika pozwalał mu normalnie myśleć. Dojeżdżając do skrzyżowania zatrzymał się. Nigdy zbytnio nie przejmował się przepisami, ale ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował to przypadkowy patrol policji. Wrzucił prawy kierunkowskaz i wyjechał na drogę główną. Dopiero teraz auto skorzystało z ogromnego zapasu mocy tkwiącego na co dzień bezczynnie pod maską.
Dystans pokonał w ciągu kilku minut. Zatrzymał się niecałe dwa kilometry od celu. Resztę postanowił przebiec. Tak było bezpieczniej. Nikt go nie usłyszy. Dał się odczuć brak strzeleckiego ekwipunku. Bez zbędnego ciężaru. Jedynie nóż i Glock. Ostatnie metry pokonał ostrożnie. Pochylony i skoncentrowany. Tak jak przypuszczał, nikt na niego nie czekał. Zawsze byli zbyt pewni siebie. Przecież i tak nikt o nich nie wie. To pomogło dotrzeć mu wczoraj do domu w jednym kawałku. I… pomogło jego przyjacielowi pożegnać się z życiem. I choć obaj zdawali sobie sprawę z tej nieomal naturalnej konsekwencji w ich zawodzie, to jemu się udało. Udało mu się wycofać. Ale nie na długo. To, czym żył przez tyle lat, spotkało go przypadkiem tu, daleko od rodzinnego domu i przeszłości. Spotkało go z całą siłą i brutalnością jaką zapamiętał. Albo to raczej on natknął się na to, co zwykli ludzie zaczynają coraz częściej dostrzegać, i nie potrafią sobie wytłumaczyć sytuacji, w której się znaleźli. Z resztą- i tak najczęściej giną. Nie jest dane im nawet zastanowić się nad tym, co ich spotyka.
C.D.N…