Zbudzeni popołudniowym ciepłym deszczem patrzyli na siebie, deszcz się wzmagał a plaża pustoszała, byli teraz w tej samej jej części z której weszli do wody. Jednak tak jak deszcz się niespodziewanie zaczął tak teraz krople spadały coraz rzadziej i coraz drobniejsze. – Patrz Andiro Małgosia wskazała ręką tęczę, inną jak na Plei ale bardzo podobną do tych które od czasu do czasu widziała na ziemi, otarła łzy wzruszenia, Andiro przytulił ją i pocałował. Patrzyli jakiś czas.
Kiedy ostatnio ciebie widziałam,
tęczo przepiękna,
...dawno, lecz przecież nie zapomniałam
i wciąż pamiętam.
Na Plei inna, tu taka sama,
jak gdyby siostry,
a obie barwne i obie cudne,
obie radosne.
I tak jak niegdyś, tak samo dzisiaj,
patrzę z zachwytem
i tylko wiatru szum lekki słyszę
i zaraz milknie.
Od strony lasu pojawiło się kilku młodych ludzi przepłoszonych deszczem oraz mężczyzna w średnim wieku i nobliwa staruszka. Małgosia i Andiro przenieśli wzrok z nieba na siebie, Andiro objął dwoma rękami Małgosię, ona wygięła się do tyłu i roześmiała, po czym przylgnęła do niego mocno sama nie wiedząc czemu się rumieni. Andiro pocałował ją w usta, oba policzki i w szyję z dwóch stron, odwzajemniła pocałunki jednym w usta a gdy cofnęła głowę zobaczyła pojedyncze osoby przypatrujące się im i jakąś parę. Uśmiechnęła się lekko na co jakaś dziewczyna i starsza pani odpowiedziały również uśmiechem. Małgosia delikatnie wysunęła się z objęć Andira jednakże nie wypuszczając jego lewej ręki, – chodźmy do Pliszczyna chcę zobaczyć swój rodzinny dom, nie byłam tam od dzieciństwa. –To chodźmy, spojrzeli jeszcze raz na plażę i poszli w kierunku lasu, grupka turystów biwakująca przy samochodzie z kocem i różnymi pysznościami rozłożonymi na jego masce mogłaby zaręczyć że para przechodząca koło nich rozmyła się jakby nie była rzeczywista a tylko mgielną iluzją ale ponieważ byli ludźmi wykształconymi, mocno stąpającymi po ziemi w krótkim czasie znaleźli aż kilka logicznych wytłumaczeń owego zdarzenia. Tymczasem Małgosia z Andirem szli już wiejską szosą w Pliszczynie, mijali sklep który sprzedawczyni akurat teraz zamykała. Domy koło których przechodzili były inne niż te które pamiętała ale jej był w głębi wsi dalej od szosy, skręcili w polną drogę a potem przeszli nią z jakieś 150 metrów i tu wszystko wyglądało jakby zatrzymało się w czasie, stodoły i trzy mijane domy były te same, jej był czwarty i wyłaniał się zza poprzedniego. Małgosia pchnęła starą furtkę zrobioną przez jej dziadka z gałęzi różnych drzew, ta rzewnie zaskrzypiała. Dom wyglądał tak jak go zapamiętała.
Rodzinny dom, grusze i śliwy,
ten widok cieszy mnie i roztkliwia
a jabłoń..., wbiegnę,i żwawo usiądę
i słońce w liściach znów będę oglądać.
Tam dawna stajnia, dzisiaj drewutnia,
na wietrze ileż wiatr wzorów utkał
a klucz?... to zawsze był w zagłębieniu,
czy drzwi otworzę bez serca drżenia?
Ach niemożliwe, znów łzę uronię,
wśród dawnych przestróg,
wśród dawnych wspomnień,
chodźmy Andiro, to dom tak pachnie,
dzisiejszej nocy chyba nie zasnę.
W zagłębieniu krokwi Małgosia szukała klucza, chociaż wydawało to się prawie niemożliwe to jednak tam był. Pchnęła drzwi które nie tyle były bardzo starannie zrobione, co z dobrymi myślami. Tak teraz wiedziała to na pewno poprzez dar mgławicy, nie chciała z niego korzystać by znać każdy szczegół. Drzwi cichutko zaskrzypiały i najpierw ukazała się niezbyt obszerna sień i w tej samej chwili Małgosia poczuła zapach domu, którego nie czuła tak dawno, jeszcze w sieni odwróciła się do Andira ocierając łzę: – Chodź. Kuchnia pachniała, pachniał też każdy pokój oddzielony od siebie drzwiami, jednak choć pachniały podobnie do siebie to jednak trochę inaczej. – Małgosia? Usłyszeli za sobą, odwrócili sie prawie w tej samej chwili, – Małgosia Bożodrzewska? – Pani Leokadia..., podeszła i wtuliła się w starszą kobietę, pokój w którym teraz byli był raczej niewielki ale to tu trzymała lalki, kilka gier, pluszowe zabawki, skakankę i ulubione sukienki.– Wiedziałam że kiedyś przyjedziesz ale że z kawalerem to jakoś nie pomyślałam .Pani Leokadia włączyła światło, – ciemno zaczyna się robić ale lato ładne, bardzo ładne.–Twoja babcia Eugenia, chciała abym kiedyś zajęła się domem a ja obiecałam... – Dziękuję, dziękuję pani Leokadio że pani to zrobiła, – no inaczej to być nie mogło, obietnica to obietnica, najtrudniej tylko było energetyków przekonać żeby prądu nie odcinali, ale Jędrek, ojciec Irka z którym się często bawiłaś już wtedy tam pracował i jakoś to załatwił. – A wy pewnie zdrożeni jesteście a ja tak gadam i gadam... – Nie, no może trochę ale właściwie to nie, prawda Andiro? – Nic a nic. –A wiecie że Grubscy świniaka niedawno bili i bardzo dobre mięso mam...? – Nie, dziękujemy nie jemy mięsa, – ale grzybki z kartoflami to chyba zjecie, albo kapuśniak, tylko kapuśniak bym musiała odgrzać a grzybki mam gotowe? –To może te grzybki... Pani Leokadia wyszła, Małgosia wiedziała że dom pachnie nadal jednak teraz prawie tego zapachu już nie czuła a właściwie z każdą chwilą czuła go coraz słabiej.Na środku pokoju stał niewielki stół, – tutaj zjemy? –Tylko wiesz co Małgosia, ja nigdy nie jadłem grzybków z kartoflami...roześmiali się. – O widzę że humor wam dopisuje, dobrze, wy młodzi... to mówiąc pani Leokadia rozłożyła półmiski i talerze, – dziękujemy – jedzcie, jedzcie – a pani? – A ja już jadłam, potem przyjdę, obrządek z kurami jeszcze muszę zrobić, lis po wsi chodzi, szpary chociaż może pozatykam zanim ciemno się zrobi. Małgosia wstała zapaliła jeszcze jedną żarówkę, mleczna żarówka 100 watt rozjaśniła pokój. Szybko napełniła talerz Andira i zaraz swój. Andiro na chwilę wyciągnął ręce przed siebie, – ładnie pachnie, – czujesz Andiro? –Tak. Trochę nieporadnie ujął widelec i zaczął jeść.
– Pani Leokadia, Andiro zawsze była bliska naszej rodzinie, to też babcia jednego z moich przyjaciół w dzieciństwie Piotrka Kozakowskiego, mieliśmy kiedyś akwarium w nim rybki, mieliśmy świnki morskie, Peruwianki, rozetki i gładkowłose, no i ja jeszcze miałam królika srokacza. – Piotrek nie chciał królików. Małgosia zgasiła górne światło i zapaliła lampkę, jej pomarańczowy klosz pokryty lekko kurzem w połączeniu z wiekową żarówką nadał pokojowi wyraz nieco senny a jednak niesłychanie miły. Andiro jadł powoli, – wiesz Andiro każdy prawie mówi ziemniaki, ja od małego mówię kartofle. Andiro spojrzał rozbawiony na Małgosię, – nie wiem czym się różni ziemniak od kartofla ale są bardzo smaczne, grzybki też, jak się nazywają? – Nie wiem na pewno ale to chyba opieńki i kozaki. Gdy talerze Małgosi i Andira były mniej więcej w połowie pełne zaczęli zamieniać się i kartoflami i grzybkami, Andiro przymierzał się do schwytania grzybka z talerza Małgosi ale to Małgosia pierwsza złapała dorodnego opieńka z talerza Andira. Na pocieszenie dała mu tego którego chciał nabrać na widelec. Andiro wprawdzie grzybka zjadł ale nie wydawał się być całkiem pocieszony, kiedy talerze wydawały się być puste Andiro obydwoma rękami złapał Małgosię, podniósł z krzesła i uniósł nad siebie, zaraz po tym powoli opuszczał aż do momentu aż ich usta się spotkały, jednak tylko muśnięciem, tak miłym dla obojgu że złączyli usta w pocałunku,nogi Małgosi dotknęły podłogi ale w tym momencie stanęła na palcach, Andiro zrozumiał że chce by znów ją podniósł, ujął ją, trzymając poniżej bioder, powoli podnosząc do góry, także przy okazji jej beżową suknię która odsłaniała jej nagie ciało aż do połowy pleców. Małgosia wyciągnęła ręce i mocno wygięła się do tyłu, suknia opadła. Obniżyła się trochę tak by jej talia była na wysokości torsu Andira, galanteon leżał obok.Nogami objęła go wpół lekko ale szybko poruszając biodrami, jednak już po kilku chwilach ruchy te stały się wolniejsze a głębsze. Teraz coraz szybsze, przyjemność zmieniała się w narastającą rozkosz której nie potrzeba alfabetu. Odgięła się do tyłu rękami dotykając podłogi a czując ziemię i patrząc w sufit a widząc niebo. Kochała się z Andirem już tyle razy, wiedziała że to ta chwila i trwać będzie tyle ile pragną, cudownymi niespodziankami.
Rozdział IX Pozytywka
Obudziło ich pianie koguta pani Leokadii,
zdawał się wieścić wszem i wobec że oto dzień już się zaczął a lisowi że próżno kury próbowałby podkraść gdy on – kogut jest strażnikiem idealnym. Małgosia uśmiechnęła się i poczuła wdzięczność do pani Leokadii że mając cały dom pod opieką nie dokonała w nim zmian, że nie wybudowała łazienki, nie przebudowała ścian.Spojrzała na Andira, pocałowała go i ubrała się, po prawej stronie domu była pięćdziesięciometrowa studnia z dobudowanym dużym kranem z sieni wzięła dwa wiadra, prawie po brzegi napełniła wodą i przyniosła do domu, w części trzeciego pokoju odkąd tylko pamiętała można się było umyć tam stała niecka i szafliki, w niecce rodzice ją myli kiedy jeszcze była małym dzieckiem, potem kąpała się w swoim ulubionym szafliku chwilę szukała go, wzrokiem znalazła i nalała wody do niego, przyniosła jeszcze dwa wiadra wody podgrzała nieco a gdy woda była już ciepła rozebrała się i weszła do szaflika, mydło leżało obok, przy rozpakowywaniu poczuła lekko jabłkowy zapach, kilkunastoletnie mydło Freya pachniało jak nowe. Namydlając się czuła wyraźniej jego piękny zapach. Kilka razy je powąchała.
W szafliku kąpiel dawno niemodna,
ktoś łzę uronił, ktoś pożałował,
miła jest nawet gdy woda chłodna,
odkryją gesty, odkryją słowa.
Opowie słowik rannym śpiewaniem
i chociaż dumny, wstydliwie sfrunie,
jakby się śpieszył do ukochanej
aż z oczu zniknie z pierwszym poszumem.
Tu plusk zostanie i mydła zapach,
spóźniony uśmiech, cienka zasłona,
kropelka wody i okruch świata,
ciche westchnienie nieprzepłoszone.
Ubierając się dostrzegła na podłodze dwie pestki, były to pestki Aialii które wypadły z zagłębienia jej sukni. Były białe jak wówczas
gdy je ujrzała po raz pierwszy ale teraz na obydwóch widać było bardzo dużą ilość jakby ścieżek, drobnych i gęstych. Małgosia podjęła je i położyła na komodzie. – Zasadź, – Aialie? Pestki? –Tak. – Zasadźmy razem Andiro, na podwórzu, wyrosną? – Mhm. – Wyleję Andiro wodę z szaflika, po chwili Małgosia niosła dwa kubełki a Andiro szaflik wodę wylali na gęste trawy rosnące niedaleko malin. Potem Andiro z wierzchu a Małgosia w środku wyczyścili go i wypłukali. Wzięła pestki Aialii pomyślała do Andira żeby z nią poszedł, na jednej z desek komórki, na gwoździu zawieszona była mała łopatka ogrodnicza, zdjęła ją, spojrzała na prawo od alei kwiatów,
tak gdzieś za połową podwórza rosła śliwka lengroda Andiro szedł za Małgosią,odwróciła się w lewo stając przed nią przodem na mniej więcej dwa metry zrobiła niewielki dołek, pogłaskała ziarenko i chwilę patrzyła na nie z radością, wsadziła je, zasypała dołek, popatrzyła na Andira i kilka metrów obok idąc szerokością podwórza zrobiła następny tak jak tamto tak i to przed posadzeniem pogłaskała. Andiro przyglądał się temu przez cały czas.Przytulili się a gdy wypuścili się z objęć zza płotu dostrzegli panią Leokadię i bardzo wysokiego mężczyznę który niósł trzy duże pudła tekturowe. Małgosia rozpoznała w nim swojego dawnego przyjaciela i towarzysza wypraw, tych nogami i tych rowerowych.
Piotrek! – Piotrek jak ty urosłeś, – Małgosia!, zamiast postawić to zrzucił pakunki, jakoś tak pośpiesznie i trochę niezdarnie, – Piotrek... zaprotestowała pani Genowefa przeciwko takiemu traktowaniu rzeczy. Mężczyzna szybko poprawił pudła, po czym ujął swoimi dużymi rękami drobne ręce Małgosi z promienistą twarzą bezceremonialnie patrzył na nią od góry do dołu zaraz po tej ,,lustracji'' obściskał ją i wycałował, także i ona zostawiła kilka pocałunków na jego policzkach, uścisnęła go dopiero wtedy gdy on zwolnił swój uścisk. – Piotrek jak się cieszę chodźmy do domu, Andiro wziął jedno pudło, Piotrek drugie a Małgosia z panią Genowefą trzecie.
–To ten pan przysłał Małgorzatko ( Małgorzatko) Małgosia sobie przypomniała że tak właśnie zwracała się do niej pani Leokadia. – Który pan pani Leokadio? – A ten co to wynajmowałaś u niego pokój, z Lublina przysłał. Aha. – O tu pani Leokadio postawmy, na tych dwóch. Małgosia podeszła do Andira, – jak wy ładnie wyglądacie, prawda Piotrek? –Tak. –Dziękuję, dziękujemy no i za pomoc przy tych pakunkach. – Oj tam Małgorzatko nie ma za co dziękować tylko zdaje mi się że na policję trzeba będzie zgłosić że się odnalazłaś bo artykuł był w gazecie kilka miesięcy temu o twoim zaginięciu, ale na przekór tego co się mówiło czułam że wszystko jest dobrze. Jest dobrze pani Leokadio, bardzo dobrze, popatrzyła na Andira tak, potwierdził z uśmiechem, – o tak, tak widzę moje gołąbeczki. – Chodź Piotrek bo przecież w pole jeszcze trza iść, ano trza. Starsza pani i postawny mężczyzna oddalili się ku sąsiedniemu domostwu, Andiro z Małgosią odprowadzili ich pół drogi wzrokiem.
Gdy przystąpili do rozpakowywania pakunków to w tym co stało na górze w kopercie znalazła dowód osobisty, prawo jazdy pierścionek z rubinem i naszyjnik z koralików, dłuższą chwilę przyglądała się tym rzeczom po czym odłożyła na stolik. Później ukazywały się spodnie, sukienki, bielizna, spódnice, bluzki, kilka swetrów w tym dwa białe golfy, w środkowym pudle szczególnie dużo było wiosennych i letnich sukienek oraz różnego rodzaju spodni a w tym na samym dole było kilka garnków, czajnik blaszany kilka szklanek, kubków, patelnia i artystycznie zrobione figurki które już dawno temu obdarzyła sentymentem. Uśmiechnęła się na to wszystko a po chwili spojrzała jakby czegoś jeszcze brakowało, w prawym kącie pudełka na samym dnie leżała porcelanowa laleczka z pozytywką – jest, nakręciła i postawiła na regale – gra – piękna. –To pamiątka rodzinna, moja babcia dostała ją od swojej mamy, mojej prababci, babcia dała ją mamie a mama dała ją mi ot tak bez okazji, przyszła z samego rana do mojego pokoju opowiedziała mi o niej włączyła pozytywkę i pocałowała a ja nakręcałam ją patrzyłam i patrzyłam jak się obraca... – Ja też tak mogę patrzeć Małgosia ale czekaj tu jeszcze jakaś koperta jest, gruba koperta z napisem: od smutnego pana napisana niezbyt wprawnym charakterem pisma. – Ach, tak to pewnie te pieniądze a to pismo to moje... – Pójdziesz Andiro ze mną do komórki? – Po rower? –Tak, – tak pójdę, – idziemy? – Czekaj, przebiorę się. Beżowa sukienka w jednej chwili znalazła się na podłodze, pod nią była naga, jednak tylko przez chwilę,
bo z jednego z pudeł wyciągnęła zgrabne zielone figi i różowy stanik. – Na ziemi będę nosiła te rzeczy – Są ładne... – Podobają ci się? –Tak, nałożę Andiro jeszcze spodnie i bluzkę, różowe spodnie na gumkę będą chyba pasowały no a to jest bluzka do niej jasnoniebieska ładna? –Taka trochę harcerska,– tak właśnie taka jest. Roześmiali się w tym samym momencie. Podniosła beżową sukienkę, wygładziła w dłoniach i schowała do szafy. – Andiro, na cmentarz będę jechała, – rowerem? –Tak Pelikanem. Drzwi komórki nie były zamknięte na kłódkę, choć wisiał na nich skobel i nie brakowało haka to kłódki nie było w środku było dosyć ciemno małym oknem od północy z kilkoma grubymi metalowymi ramami wpadało niezbyt wiele światła. To miejsce było jednym z tych w których czas zdawał się przemykać obok, można tam było spędzić minutę albo cały dzień i chętnie się tam wracało. Niebieski pelikan stał tam gdzie go niegdyś postawiła oparty kierownicą o grubą krokwie zdawał się czekać na swoją małą właścicielkę. Drgnął teraz jakby rozpoznając ją w pięknej kobiecie.
Rower był zakurzony a w kołach nie było powietrza, ale była pompka, Andiro wyjął ją, – nie nie, ja sama... tylko przetrę go trochę, obydwa koła bez większego trudu dały się napompować. –Teraz kwiatki, z alei kwiatów nazrywała cynie, bratki i goździki i zrobiła z nich dwa duże bukiety, domocowała starannie do bagażnika Andiro podniósł siodełko tak wysoko jak się już tylko dało . Małgosia wsiadła i pojechała do pobliskich Niemiec po znicze, lampki i zapałki. Płacąc za nie poczuła że człowiek który kiedyś przyniósł jej kopertę z pieniędzmi chciałby aby położyła od niego wieniec i znicze. Oczywiście nie wiedział gdzie ona teraz jest, jednak czuła że tego chciał, wybrała jeden duży wieniec i dwa znicze, zapytała się sprzedawczyni o sznurek a że go akurat miała to domocowała go nim do roweru.
Jechać tak nie bardzo się dało, postanowiła więc powoli prowadzić rower aż do bramy cmentarza parafialnego.