myślą powracające z każdym wschodem i zachodem
jakiego dożywam dziękując Bogu za bliskość
miejsc jakie widzę i dotknąć nie mogę
i równocześnie pragnąc dostaję tylko zapach
ze smutną twarzą żebraka stworzonego na podobieństwo
swoje i twojej osoby
coraz silniejsze... palące jak obłędne koło kalejdoskopu
skupionego między łzami a tęczą lejącą strumienie chmur
na niebieski młyn przemijania
wracasz i odchodzisz
dniem prowadząc po krętych drogach oślepienia
nocą stając się wyziębłą twarzą księżyca
zmarszczonej szelestem fal jezior
przy brzegach pełnych trzcin złamanych wiatrem
jest w tobie moc zasianych ziaren
dusz i ognia palącego istoty słów malutkich atomów bycia
twojego obrazu jak pragnę namalować każdym zmysłem
pozostałym pod paznokciami zalanymi krwią
tęsknotą i zazdrością
dla upamiętnienia chwil kiedy zrozumiemy
że my nie jesteśmy błahostką wiecznej miłości
tak silnej że świat w jakim nas zrodzono
będzie obojętną pauzą podczas beztroskiech nocy
na tle gwiazd spadającymi w środku wojny
...na poduszki