W mej pamięci jeszcze obraz
tamtych lat przedpotopowych
pakowanych w złości torbach
i walizkach kartonowych.
Każdy swą budował arkę,
marszcząc zaciętości minę,
by gdy się przebierze miarka
przed potopem móc odpłynąć.
W ścisku ust i upartości,
dóbr przypływach i odpływach
wciąż nie brakło nam miłości
by znów zacząć się odzywać...
W klątwach ciętych, w pluciu jadem
jak ta czarnoszyja kobra
nigdy nie padł protest żaden
czemu los nas razem dobrał...
W burzach serc, kłótni Beaufortach,
trzęsień jak w skali Richtera
drugiej takiej już nie spotkam
bo cię kocham jak cholera!
I choć świat zaleją złości,
z walizkami przez obrazę
paradoksem tej miłości
jest fakt, że my ciągle razem...