Przypadłość mam taką i przez to nerwicę,
która dnia każdego bardzo mnie dołuje,
że jak chcę coś zrobić i czegoś się chwycę,
cokolwiek to nie jest zaraz to zepsuję.
Pracę już niejedną traciłem z łoskotem
mocnym kopem w tyłek za drzwi wyrzucany,
bo zepsułem każdą najprostszą robotę
i z tego powodu jestem załamany.
Przyczyny ja nie znam, gorsze geny może...
co to po rodzicach przechodzą na dzieci,
że nawet w skupieniu kiedy się przyłożę
to magicznym cudem z rąk mi wszystko leci.
Może coś z rękoma, lub palców wynikiem
bo choć ja się staram to te są niezdarne!
Miano mi nadano, żem nieudacznikiem
i tym nieszczęśliwy życie wiodę marne.
Żony to ja nie mam, bo gdzie do małżeństwa?
Fatygi jej szkoda i mego zachodu ,
bo jaka by zniosła moc tego przekleństwa,
którym ręce psują wszystko bez powodu.
Samobójstwo chciałem popełnić rok temu
lecz się nie udało, znów tragedia wielka,
bo te moje palce sam nie wiedzieć czemu
nawet nie potrafią zawiązać supełka.
Na jednym bazarze kupiłem pistolet,
lecz jakby inaczej? -Się nie zastrzeliłem!
Bo jak to przeczułem, że coś tu spier..lę
no i w moich rękach spluwę spier.. liłem!
Cóż mi pozostało, modlitwy potrzeba!
Lecz w razie nieszczęścia rąk nie składam w "Amen"
bo gdyby mi przyszło cudem pójść do Nieba
może Bóg łaskawy wpuści mnie przez bramę.