prawa tak samo obciążona.
Jak to udźwignąć sam nie wiem,
zwłaszcza, że zmęczone ramiona.
Los mym trenerem i świadkiem.
Ciężar wbija mnie w ławkę.
Oddechu zaraz zabraknie.
W klatce z płuc powstanie pasztet.
Pot spływa do gardła i dławi.
Śmierć to jedyny jest wynik.
I czuję strach, smutek, nienawiść
z powodu mej oprawczyni.
Wtem zauważam w niej dragania,
i czuję jak unoszę sztangę.
Lecz to tylko hipomania,
karmi mnie pożywnym fałszem.
Czuję się mistrzem we wszystkim
na co straciłem ochotę.
Nie mogę marzenia ziścić,
a pragnę grać w gry zespołowe.
Czas płynie jak w ścieku uryna,
ja znów się czuję normalnie.
Nadal gryf przed sobą trzymam.
Jeszcze nie wbija się klatkę.
Nikt by nie zrobił nią serii,
też chcę jedynie odłożyć.
Tak długo będę się męczyć,
aż nie otrzymam pomocy.
Lecz kto i jak mi pomoże?
Suwnicą? Czy żurawiem może?
O pomoc sam nie poproszę,
więc pocę się leżąc w pokorze.