Nie muszę pozbywać się brzemienia
Choć bluźnię i wiem dobrze
Że powinnam choć próbować się oprzeć.
Co poradzić, gdy herezją
Maluje się wieczór ten i kolejny
Kiedy jedyne co napełnia mnie wiarą i nadzieją
To malujący się pod powiekami wieczór poprzedni.
Dreszczem odzywają się wspomnienia
Słodkiego aż do bólu naprężenia,
Paznokci wbitych w plecy,
I śladów po ukąszeniach.
Tęsknię do szeptów obrzmiałych i mokrych
Cichych, by nie zburzyć natchnienia
O zapewnieniach miłości dozgonnych,
Spełnieniu i o oczekiwaniu cierpieniach.
I kiedy marzę tak, że dzisiaj
Słuchać i dotykać będę serca twojego
Nic dziwnego, że nie mam wyrzutów sumienia
Bo po co mi inne niebo?