Wprawiały w drżenie moje żyły
Lekkie jak puch śpiewy
Unosiły moje serce ku górze.
Lubiłam siadać rano i z uśmiechem
Wsłuchiwać się w melodie natury
W ich zadziorne piski i ćwierkanie
Kiedy ganiały się jak dzieci
Szukam ich teraz wszędzie
Wyglądam szpitalnym oknem
Od szarówki świtu po brudny zmierzch
Z niepokojem patrzę przez zmatowiałe szyby.
Dziś nie słyszę żadnego
Moje serce bije równo i powolnie
Żadna melodia nie przyspiesza mi pulsu
Nie ma już ptaków we mnie.