nie było w nim dobroci..
w blasku ognia
zachodzącego słońca
błagałam noc by dała mi siłę
wtedy był mój
w snach z nim bluźniłam
był moją kartą leżącą licem do góry
modlitwą i pokusą do spełnienia
stał tam...
żniwa były ciężkie
jemu zaś złote łany padały do stóp
a skóra perliła się od potu
bałam się
jego upartych i twardych ust
silnych ramion
które mogły zabrać do niebios
lub odrobinę mocniej
strącić do piekła
nie wiedział co to miłość
Bóg świadkiem że nigdy jej
nie zaznał
lecz wiedział...
że mogłam być jego łykiem wody
w upalny dzień
a nie tylko zbłąkaną kroplą
spadającą ze skroni
mimo to odszedł
zabierając wszystko...