czerwonych bardzo jak krew żywa
światło ze świec dzierży kandelabr
pochodni piekieł mały rywal.
Suknia na Tobie, lekki jedwab
a jak ten ciężar ku dołowi
z podłogą szybko chce się jednać
zerwać się z ramion, stopy spowić!
Podchodzę blisko, coraz bliżej
gorąc wciąż wzrasta, dłonie płoną
kropelki potu na negliżach
jakby przed roztopieniem chronią.
Chodź! Niech się dzieje wola ognia!
Niech raz się gasi, znów zapala
niech płomień tańczy na pochodniach,
temperatura ciała zcala...
Trzymam cię mocno, mocno sciskam!
W obłędnych oczach tracę ciebie
urywasz się jak z ognia iskra
i mkniesz ku górze, gdzieś po niebie...
Bezdech, mieszany ból z uśmiechem!
-Wróciłaś? Więc ciebie nie tracę
Ty jesteś moim pięknym grzechem
to tylko był po Raju spacer.