za okna się wzięłam.
Uszykowałam potrzebne rzeczy ,
by nie kręcić się w koło.
Do tego muzyka - by praca weselszą była.
Przemywam ramy - jakie czarne.
Kurz się na nich trzyma , jak rzep psiego ogona.
Zaraz się z nim rozprawię.
Szmatką mu przywalę.
Ja mam mleczko co Cif się zwie,
i dam sobie radę jako szpady użyje.
Błękitne niebo w szyby zagląda, jeszcze nie lśnią jak powinny.
Płyn pryskam , papierem szoruje.
Zaraz lustro wyczaruje.
I tak każda w kolejce czeka aż znowu nabierze swego piękna.
Na końcu zabiorę się za parapet.
Ten to dopiero , brudas.
No cóż się dziwić moi mili.
Wczoraj goście ( gołębie )
na nim się bawili.
Poustawiam zaraz kwiatki ,
by cieszyły oczy.
Każdy z nich jest taki uroczy.
Nadaje w domu , przyjemnej atmosfery i zapach unoszący nozdrza raduję gdy czasem smutna się czuję.
O pralka mnie woła.
Właśnie firany wyprała.
Teraz będzie przepięknie biała.
Jak przebiśnieg spod puchu śnieżnego wniesie we wnętrze swoją elegancję.
Tylko te żabki na karniszu rechoczą.
Znowu będą ze mną igrały i przede mną się chowały.
Od tak dla zabawy.
A co w tym śmiesznego ?
Kiedy ja muszę ręce wydłużać i na palcach wystawać.
Ile dam radę , bo tracę szybko równowagę.
Wszystko gotowe.
Staję i patrzę , coś nie coś zawsze jeszcze poprawię bo mały detal zaszkodzi całemu wizerunkowi.
Chodź kręgosłup już boli.
Podziwiam wdycham te świeżość ,
bardzo ją lubię.
Teraz czas na małą czarną .
Z filiżanką w parzę zasiadam do stołu.
Delicija w dłoni , smak mój zniewoli.
Ale nagle coś mi przeszkodziło.
Wzburzona spostrzegam że ....
Gołąb poprawia firany.
Ponieważ nie są one do pary.