rozsiadł się wygodnie.
Popatrzył na mnie swymi
oczami w myślach, szepcząc:
jesteśmy tacy sami.
Spojrzałam i ja na niego,
trudno nie było, skoro zasiadł
naprzeciw.
Jeszcze jednego łyka czarnej
wezmę i rozmowę zacznę.
Zapytałam więc przybysza:
Co Cię w me strony sprowadza?
Milczał.
Robiąc się szary, znikał w otchłani
mojego wnętrza.
Rozpychał się strasznie, mimo iż
zgody nie wyraziłam.
Jakby miał wyssać ze mnie energię.
Rozgościł się na dobre, siadając w
duszy skromnie.
Teraz płacz — wolał,
bo jestem przy Tobie.
Nie on nie był wrogiem.
Lecz samotny, zagubiony i zmartwiony, więc został przeze
mnie adoptowany smuteczek mały.