co mają domki swoje,nie dzielą
ściany z sąsiadami i klatki
schodowej jako miejsca spotkań traktowanej.
A przeważnie te spotkania
zakrapiane bywają i strasznie
te bełkoty potem wkurzają.
Kiedy tak się słucha od rana
do nocy to tak jakbym sama się upijała.
Sąsiadkę świeżą co za ścianą
mieszka wczoraj w nocy
odwiedził koleżka, pod oknem
sterczał i wciąż stukał.
Dopóki go nie zaprosiła do środka.
Potem to już z górki jak zaczęli
gadać, to i echem wszystko szło.
Odbijając się podwójnie sen mi
psuli , zatem okrutnie.
I nad ranem jak zbawienie słyszę
ciche drzwi skrzypienie.
Zamknę oczy sobie myślę,
choćby chwilę prześpię.
Już nawet uwagi na burzę nie
zwracam i na drugi bok słodko się
przewracam.
Jakoś szybko ten dzień zleciał.
Wieczór nastał.
To na piętrze dziadek siedzi i
z balkonu wiązka cięta leci.
Niby śmieszne moi mili, ale to
natrętnie chwila i znów zrzędzi.
Ciekawy kiedy go ktoś popędzi.
Policja podjechała, bo znana
Z bloku para znowu coś ukradła.
Jakże tłumaczenie mieli, że oni sami
cudzego nie wzięli.
Taka miłość między nimi, że jedno
na drugie winę zwalało.
Jaki morał z tego płynie?
W bloku zawsze jest wesoło.
Każdego dnia coś się dzieje
na nowo.
Perypetie sąsiedzkie już na pamięć
opanowane.
A ja chcę, stąd jak najdalej.
Do lasu uciec, bo już nie mogę, taką
to właśnie tutaj mam trwogę.
Codziennie jakąś napotkam przygodę.