Ten niepokój mnie zabija.
Tnie serca wprost w kawałki.
Niby je zbieram niezdarnie
próbując złożyć.
Staczam walkę z myślami.
Gardzę tymi szarymi, a one
i tak się tłoczą i pchają na
sam początek kolejki.
Choć ścieżki w umyśle niewielkie są przecież.
Doszukuje się nadziei, bo ona
równowagę utrzymuje.
Nie penetruje mózgu, jak czarne
szlaki.
Troska wznosi toast, tęsknota
przy niej jakby gołą była.
Nic nie zmienia pocieszenie.
Dusza żałobę obiera — nie uśmiecha
się jak kiedyś ,a tak ładnie z nim wyglądała.
Lecz nadejdą lepsze dni,
ktoś już to mówił mi.
Wiem muszę być silna,
wsparciem ratować a nie sama
go potrzebować.
Boże daj mi siłę, proszę
Cię o to czy to aż tyle?
Nie pozwól mi się załamać.
Muszę jak tarcza się obronić.
Nie dać zapaść się w ciemność.
Złe myśli przegnać jak najdalej
by odnieść wygraną.
Taki mam plan, i to w nim trwam.