Wdycham nozdrzami
dzikiego zwierza
mroźny chłód
wiatru północnego
długo czekałem
tej pięknej chwili
by pokonać siebie
i stłamsić ego
spacer po piachu
w żarze Sahary
nic mnie nie podgrzał
gdyż jestem zimny
od Salomona
złoto z kopalni
rozdałem biednym
bo jestem inny
szedłem preriami
pośród bizonów
widziałem miasta
Inków Azteków
obsydian Majów
w sercach maczałem
Ty też tam byłeś
dobry człowieku
z Aborygenem
na polowaniu
rzucałem dzidą
i bumerangiem
potem wśród pieśni
śmiechu i dymu
rozmawialiśmy
gwiaździstym slangiem
po stepach Azji
na małym koniu
z hordą okrutną
gnałem jak wiatr
na naszej drodze
nikt nie mógł stanąć
gdyż wielkim chanem
byłem ja
żagle na trierze
w słońcu stawiałem
w ateńskiej flocie
wśród plusku fal
i abordażu
dokonywałem
wrogów mordując
po co mi żal
wybudowałem też
piramidy
w kamieniu kując
noce i dnie
zwoje i rzeźby
mam z Atlantydy
może zobaczysz
czas jeden wie
i wreszcie lśniącą
zbroję przywdziałem
ubita ziemia
jest rajem mym
każdy kto widzi
iskry z oręża
od razu czuje
to wojny syn
choćbym miał zdechnąć
w najlichrzej norze
z nożami w plecach
rzygając krwią
znajdzie się ktoś
kto to opowie
nim Apokalipsy
zabije dzwon
Niby twardo stąpam po ziemi, a jednak czasem dostaję skrzydeł.