Tam z zimna drżą mi ręce,
I oddech lodowaty
własne myśli są mi katem.
Choć chowam się po katach,
to okropna postać wątła.
Wzrok przenikliwy wbije,
uciska mocno szyję.
Powietrza ... Chcę oddechu.
Przeraźliwa salwa śmiechów
Drażni, dręczy, straszy.
Czy mogłam postąpić inaczej?
Jak tylko stamtąd odejść
i spotkać Cię po drodze?
Zabłysnąć choć iskierką
by Twoją miłość wielką
pokazać na świat cały.
Dla nieba, Twojej chwały.
Czy zostanę? Niepewnie pytasz.
Każdego ranka odpowiem „Witaj”.