kiedy lawendy jeszcze stoją w rosie,
a wiatr czerwcowy ze słońcem się brata,
biegła by tańczyć nago pośród kwiatów.
Myślałem wtedy że jest tylko dla mnie,
wśród lip, jabłoni ją na rękach niosłem,
nigdy mi czerwiec nie był tak upalnym,
nigdy tak mile nie pachniały wrzosy.
Głaszcząc po dłoni ją, o czymś mówiłem,
ona słuchała z uśmiechem przemiłym,
jej jasne włosy lekko powiewały,
nagości piersi za nic skryć nie chciały.
Jak na boginkę przystało, zniknęła,
lecz wiem na pewno że kiedyś powróci
choć nie poznałem nigdy jej imienia,
znów będę słodko ją do lawend budził.