Jest ta cicha i skromna,
Zadumana i czysta,
Co się nie pcha przed ołtarz
I nie błyszczy jak lichtarz,
Za to w wielkiej świątyni
Zawsze chowa się w cieniu,
Pragnąc pokłon uczynić,
Nuci cicho „Te Deum”.
Znajdziesz ją w dobrych czynach,
Słowem złym cię nie zrani,
Przy biednym się zatrzyma
Niczym Samarytanin
I uchroni przed smutkiem,
Otulając jak anioł
Skrzydłami, co bielutkie
Wyrosły u jej ramion.
Czasem płoszą ją tłumy,
Które idąc ulicą
W manifeście swym szumnym
Swe modlitwy wciąż krzyczą,
Za to chętnie się schyli
Nad szemrzącym strumieniem
I w magicznej tej chwili
Chwali boskie istnienie.
I jest jeszcze ta głośna,
Która nosi się dumnie,
Gotowa słowem chłostać,
Gdy się od niej odsuniesz.
Błyszczy w świetle i nieraz
Karmi się pustą chwałą,
Chce honory odbierać,
Których ciągle jej mało.
Wciąż używa jej znaków,
By forsować swe racje,
Pouczając rodaków
Tworzy groźną narrację.
Jej wyznawca jest gotów
Wytknąć błędy niewielkie,
Widząc źdźbło w innym oku,
W swoim nosi wciąż belkę.
Czasem nawet zalewa
Fanatyzmu go fala,
Na odmieńców się gniewa,
Już chce stosy rozpalać,
Że aż czasem się wspomni
Ten, który pod figurą
Nieustannie się modli,
Mając diabła za skórą.
Zanim ruszysz więc w drogę
I spakujesz swą wiarę,
Zapamiętaj przestrogę,
By tę właściwą znaleźć.