Uporczywa myśl nieraz mnie trapi,
Żyjąc w świecie pełnym wad i zalet.
Czy inaczej już nikt nie potrafi?
Czy jesteśmy jakąś grupą kalek?
A przynajmniej żyjemy wciąż w biedzie,
Nie umiejąc już mówić ze sobą,
Bo czy stoi się, leży, czy jedzie -
Zewsząd dopada nas mocne słowo.
Słowa stały się bronią jak ostrze,
Niegdyś miłe, dziś niczym kamienie,
Którymi często walisz na oślep,
Powodując bolesne zranienie.
Wulgarnością i jadem oblane,
Pełzną zewsząd jak oślizgłe węże,
Od nadmiaru złości jak pijane
Błądzą wszędzie – groźne i drapieżne.
Znikło gdzieś słownikowe bogactwo,
Jeden wyraz sto rzeczy opisze.
Staliśmy się tak ubogą nacją,
Że najczęściej na „k” da się słyszeć.
Zresztą jak tu wymagać od ludzi,
Kiedy ci, co na narodu czele,
Gdy się gniewu iskierka w nich wzbudzi,
Też ze słowem się liczą niewiele...
Równie często także literaci
Podobno artystami nazwani
Lubią sobie swój język wzbogacić
Lecz nie pięknem, a wulgaryzmami.
W autobusie, w kawiarni i w sieci,
Czasem nawet zabytki ozdobią -
Wszędzie stek wulgarności wciąż leci,
O tym, co oni policji zrobią.
Uszy więdną i mózg się lasuje.
Myślisz, gdzie tu się skryć przed nawałą.
Czy ktoś język jeszcze dziś szanuje?
Zwłaszcza gdy dobrych słów wciąż tak mało...