Gdy się zima z jesienią spotyka,
Chcąc ją wygnać, przegonić najprędzej,
Złoto z bielą na drzewach przetyka,
Kładąc na nich swą puszystą przędzę.
Chowa trawy pod białą kołderkę,
Nie zważając na ich późną zieleń.
Niesie dni zachmurzone i ciężkie,
Śnieg ze słońcem w swoim młynku miele.
Jesień jeszcze opiera się, walczy,
Prezentuje swą złocistą godność,
Lecz już wkrótce ją niosą na tarczy,
Bo tu dla niej zbyt obco, za chłodno.
Milczy nawet stado żwawych ptaków,
Najgłośniejszych zazwyczaj od rana.
Zastępuje je grupa dzieciaków,
Kłócą się, gdzie ulepić bałwana.
A ta zrzęda, co tęskni za słońcem
Ciepłą czapkę znów z szafy wyjmuje,
Myśląc jak przetrwać zimne miesiące,
Już pod kołdrę głęboko nurkuje.
Zakopuje się jak niedźwiedź w gawrze,
Ciągle zerka, czy wiosna już idzie
Z tą nadzieją, że jak prawie zawsze
Śnieg zagości najwyżej na tydzień.