lawą bezbrzeżną płynących
ust spierzchniętych pragnieniem,
oczu biernie patrzących.
Szukam prawdy w błękicie,
szukam prawdy istnienia,
lecz dotykam ogromu,
bólu łez i cierpienia.
Mroki nocy znów grają,
tę melodię niechcianą,
tyle razy widzianą,
tyle razy słyszaną.
A na stole stalowym,
stoi czara goryczy,
nieraz ktoś z niej zapłacze,
nieraz ktoś z niej zakrzyczy.
Dalej usta spękane,
nieme w lustrze odbicie,
oczy wciąż zapłakane,
zapłakane za życiem.
Piękne róże czerwone,
łzy im z płatków płynęły,
kiedy chciałem je dotknąć,
wtedy wszystkie zniknęły.
Szukam prawdy w błękicie,
szukam prawdy istnienia
a znajduję stłuczone
i podarte marzenia.
Więc pochyle się nisko,
chociaż nic nie rozumiem,
łzą posklejam marzenia,
tak najlepiej jak umiem.
Wtedy dojrzę z oddali
słońca promyk o świcie
i tętniące miłością
niekończące się życie.