nadając kształt gwoździom
podkowom, narzędziom
dnia codziennego.
Gotów płynąć pod prąd
dymając miechem
patrząc godzinami
na rozgrzany do czerwoności
węgielek
Wyprostowany idę miastem popiołu
na wąskim bez-kresie
lampa ogrzewa ciepłem
widnokrąg blaskiem ozłocony
dom olbrzyma z bordowego kamienia
zarasta krzewiną,
Spadający strop na głowę
cegła za cegłą
korzeń rozłupuje
i powraca utopijna przeszłość:
Białe czółno na stawie
na powierzchni lilie gładkie
szukające ziarenka łabądki
ze skrzydłami jak żagle
a na łódce tej niewinnej
para zadurzonych ciał
słowik przygrywał najrychlej
pocałunek w dłoń to fakt
niejeden podróżny
zatrzymał się na gościńcu
rozszerzoną źrenicą podziwu
przyprawiał się o zachwyt
nastała cisza
i jedyny frazes:
Bądź wierny, Idź . . .