pośród dzikiej powłoki
cienia podstępu
puste kieszenie
torba pełna snów
-Wracam na chatę. . .
pada frazes
olbrzymie kroki
robię
wzniecić czas odrodzony płomień
drzemiący głęboko w nas
echo śpiewu mądrości sowiej
koszyk pełen ironicznych jabłek
chronię by nikt nie zjadł
Na rumaku pognałem
wsłuchany w odgłos
pozostałego pośród drzew
kopyt równomiernego taktu
gubiąc po Rzymskim deptaku
podkowy złote
Pożegnałem swą Wiolettę
przez ramię Orfea zerknieniem
Gołąbek w piersiach drzemiący
z królewską pogardą dla niewoli
Żegnaj Kordianie!
Winkelriedyzmu bracie. . .
Tak machała białą chustą
na pożegnanie