smukła pani sekundą przechodzi
spazmatycznie trzęsąca się drżąca
u progu rodzinnego domu z niepewnością
aktorską grą teraźniejszość witająca
Korytarz ciemności pełen w środku z iskrą
świecą? żarówką? czy przydrożną lampą?
Wiedzie nas przez wieki ciemne
ciemne w epoce świetlnej
do nieuchronnej?
Cierpiącej życia męką przyszłości śmiertelnej . . .
Co mię tu trzyma?
to co zostanie bez zmiany?
Nawet Przeszłość ręką tęsknoty migiem chwyta!
Ojczyźniana
Nawet miłość piersią wzdycha
Siadaj... powspominaj
Bo zahipnotyzowany kształtną myślą
to było w lesie? jaki skutek? co przyniesie?
tablice z językami w punkcie ściany poprowadzą do zagłady?
uknuli to w swej jaźni zagmatwanej, poskręcanej
z pragnień, żem zmęczony? śpiący? konający?
A choć jam nie śpiewak
zabronione mi świat mantrą zwiedzać?
Bo brak mi doniosłego tonu?
Powietrza w płucach, rozpływającego głosu ?
Głosić prawdę mogę szumem niczym drzewa ...
na przekór, nie wesół, mętniący się bezmiar
sfinksa spojrzeniem przez setki, tysiące tym samym
Patrzę w dal, przed siebie, błyskiem wulkanu obłąkanym
Choć w jednej pozycji spoczywającej leniwej
Obserwacja czyni wiele ?