O bezmiarze słodkości, zapomnienia w pragnieniach
Spełnianych, zamknięty w formie czekolady mlecznej
Gorzkiej a nawet białej, przybierającej mnogie kształty
Owinięty sreberkiem prze-kolorowym
Na zwrócenie pierwszej uwagi . . .
Sięgnie kanibal cukierkowy
Zje mówiąc żądzy głosem
Jeszcze!
Myśląc, że to zwykły
Najzwyklejszy cukierek
Bezmyślnie topiąc smutki w użyciach
Dla siebie ? dla duszy?
Gdy boli, coś ściska w sercu
Gdy płacz, refleksja wściekła
Ale tą morfiną słodyczy cukierkowej
Społeczność w paczce mieszanki zamkniętej
Co podpala swą wolą czarny dynamit
Unicestwiając dobytek swej jamy
Myśmy to zbudowali wielkie piece
Centry, stragany gdzie wszystko na sprzedaż
I w sprzedaży … przez wieki przecieramy szlaki
Cóż to jest? Licytacja Boga z Diabłem
Kto da więcej za tą niewinną duszę ?
-Więcej źle robił, ja kupić muszę . . .
Ale świadomość miał,
Nie skoczył w przepaść
Nie zepchał . . .
Choć Matka Ziemia na krawędzi stoi
Suknia jej telepie, twarz zakryła
Nasłuchuje co świszczy w wietrze
Cóż pocznie? Jakże łka jak pacholę
Drży cała w konwulsji
Jak ona się boi !
Kobieta… już babka
Z licznymi zmarszczkami
Na twarzy,
Niewiasta białogłowa
Z blizną od ramienia
Przez serce, do kolan
Ukochała nieszczęśliwie
Swego dary łona dzieci
Które:
Coraz więcej i więcej
Tak bezmyślnie brnęły
Złośliwe cukierki ….