ciemne chmury stanęły na niebie
a zwierzęta patrzyły strwożone
na smagane wichurą w krąg drzewa.
Błyskawice tańczyły zuchwałe,
dalej słońce jaśniało i gasło,
poczerniały jaśminy i trawy
ludzkim krzykiem okryły się miasta.
Nikły domy w czelustnej otchłani,
stary wiatr tylko usiadł i płakał,
mrok się zdawał przepastnym, bez granic,
niepojętym i nie z tego świata.
Na spróchniałej gałązce topoli
śpiewa oto ostatni już słowik
ktoś dla niego niebo odsłonił,
na nim słońce ukazał na nowo.
Później cisza trwała przez chwilę,
zagubiona pomiędzy światami,
aż okryły ją skrzydła motyle,
szept nadziei, szmer niepoznany.
Naraz drzewa schyliły korony,
już zielone, w pokorze, w podzięce,
słowikowi, niebu, Aniołom
a na łąkach przyklękły zwierzęta.
Rozbłysnęła nieznanych barw łuna
w ludzkie serca miłość wlewając,
ten pokochał kto kochać nie umiał
zapach kwiatów powrócił z oddali.