jak kwiat patrzący ku słońcu,
blaskiem skąpana finezja
i czyjeś oczy marzące.
Gdzie wolno płyną odczucia
jak piękne lecą motyle,
sennym się pragnę marzeniem
przenieść chociażby na chwilę.
Ujrzeć miłość płynącą
z dołu ku górze w blasku,
zasnąć ze słońca zachodem,
budzić się co dzień o brzasku.
Spojrzeć w niebo wysoko
w rękach gwiazdkę trzymając
i ku tęczy podążać,
po obłoku stąpając.
Dostrzec owoc poezji
jak powoli dojrzewa
i dziewczynę na tęczy,
w białej sukni jak śpiewa.
Dotknąć róży o świcie,
wręczyć tamtej dziewczynie,
trwać w miłosnym zachwycie
który nigdy nie minie.
Potem zerwać poezji
owoc duży, dojrzały
aby oczy gdy patrzą
piękno dostrzec umiały.
Białą łódką powoli
w mglistych falach przepływać,
mijać drzewa miłości
i owoce ich zrywać.
Rankiem z mgły się wynurzyć
i po ziemi stąpając
znów w poezji zanurzyć
w ręku owoc jej mając.